nieracjonalnie...

Dokształcam się. Bo ponoć czas istnieje, a ja go znikam wbrew wszystkiemu. Nieracjonalnie czy jakoś tak.

Ślęczę więc w krótkim poniekąd dziele Hawkinga, bo wiem, że on wiedział, że czasu przed powstaniem Wszechświata nie było. A skoro kiedyś go nie było, można go zniknąć, bo nie jest wieczny ten czas. A to teoria dla mnie w sam raz.

Niełatwa do udowodnienia, ale kto powiedział, że miło i przyjemnie będzie? I który z wybitnych fizyków kiedykolwiek łatwo miał? Poza tym w ich kuchniach nie przesiadywał pewnie Wszechświat. I nie jestem pewna, czy któryś z nich sobie go w ten sposób materializował jak ja.

To znaczy on się u mnie sam. Pojawia. Zawsze kiedy gubię gdzieś zdrowy rozsądek, tracę grunt pod nogami, nocą w oknie, ze szlugiem w dłoni w gwiazdy wpatruję się. Przysiada się wtedy do mnie i mówi, a wiesz, że ja się wciąż rozszerzam?

I właśnie perspektywa nieskończoności przed wielkim wybuchem pewnie powstrzymuje mnie. Bo wieczny rozmiar 36 też mnie jakoś tam zobowiązuje.

Komentarze

Popularne posty