na twarzy...

W piątek zatrzymał się czas. Pod Teatrem Powszechnym o 21:31. Ludzie znieruchomieli, samochody z każdej strony na skrzyżowaniu stanęły. A ja czułam tylko ciepły letni wiatr. Na twarzy.

A potem pobiegłam. Pobiegłam chyba pierwszy raz od dziesięciu lat. Biegłam długo i szybko i nawet się specjalnie nie zdyszałam. Chyba dlatego, że w końcu czas zatrzymałam.

A może dlatego, że znów uwierzyłam w mężczyznę z efektem "wow!". Że możemy jechać nad morze, całkiem bez planu, po prostu od tak. Powygrzewać się, powsłuchiwać się, porozróżniać okręty od statków (to on) i mewy od rybitw (to ja). Porozrzucać po plaży się.

I wrócić, znowu tu wrócić, nie wiadomo po co. Chyba tylko po to, żeby mieć lepszą perspektywę.

To znaczy, zależy jak się patrzy. Bo z perspektywy mojej wagi to był wyjazd całkiem do dupy. Albo w kieszeniach zaplątał mi się nadmorski piach. Cały kilogram.

Komentarze

Popularne posty