koniec końców...

Mężczyzna mojego życia zapytał dziś, jak ja z nim wytrzymam. Nie wiem, doprawdy. Będę cierpieć katusze zapewne i pluć sobie w twarz aż po koniec końców, ale dam radę.

Wytrzymam z nim na złość całemu światu i wszystkim tym innym kobietom, które się zawsze za nim oglądały. Niech się wciąż oglądają i niech mnie widzą, obok. I niech szlag je trafia.

Przetrzymam wszystkie momenty, gdy zmienia się w Tarzana, Supermana i/lub Batmana. I zachowuje się jak Thor ze swoim młotkiem. Dopóki krzywdy sobie nie robi, niech się bawi. Zamknę oczy, wyjdę z pokoju i jakoś sobie poradzę.

I zniosę każdą chwilę wypełnioną za nim tęsknotą. Gdy będzie w pracy albo gdzieś daleko albo zajęty czymś pożytecznym albo czymś całkiem bezsensownym. I gdy będzie naprawiał samochód, z kumplami na piwo wychodził, rąbał drewno i kosił trawę. I gdy będzie jadł obiad u mamy.

W ogóle te obiady zniosę z pewnością lepiej niż cokolwiek innego. Pod warunkiem, że mnie tam nie będzie.

Komentarze

Popularne posty