z deszczem...

Nie lubię się bawić w słodkie niedopowiedzenia, białe kłamstwa, wełniane owieczki hasające po łące, jak słowa nikogo nie raniące. Z drugiej strony nie da się ze mnie wyciągnąć ani półsłówka, jeśli powiedzieć czegoś nie chcę.

Ale ja nie o tym chciałam. Spadłam dziś prawie z Harpagana i spadłam dziś prawie z deszczem. W zasadzie żałuję, że się nie udało, bo ostatnimi czasy dobrze mi się kojarzą deszcze. Upadki też. Po pierwszych kroplach mam dreszcze. I bosko wyglądam, gdy zmoknę. Może nie?

Reasumując, bo zaprzeczam sobie i pewnie jak zwykle, nie wiem co piszę albo co... a może tylko pełna sprzeczności pozornie jestem? Bo tak jak i wszystko inne we Wszechświecie, tak i wszystko we mnie sprzężone totalnie jest? Nie wiem.

Tymczasem chciałam wyrazić wdzięczność, a jednocześnie trochę i prośbę do Wszechświata. Niech się dzieje, niech wiruje, niech ten kurz nie opada. Da radę?

Jest coraz lepiej, Zu się usamodzielnia, kolubryna maluje na czarno, a Harpagan ujeżdża i w międzyczasie naprawia. Tak przynajmniej mówią, tak słyszałam.

Komentarze

Popularne posty