psychodeliczny stan...

Misja kolubryna dobiega w końcu końca. Siedzę jak na szpilkach, jak księżniczka na ziarnku grochu śpię. Przewracam się z boku na bok. Czekam.

Mój Mechanik nadaje ostatnie szlify. Czarny lakier perłowo już na całym nadwoziu lśni. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo ostatnimi czasy Mój Mechanik zaczął dosyć enigmatycznie określać ten moment, kiedy odzyskam merca. Przyciśnięty, powiedział "środa".

Ale co to dla mnie, toż dla mnie czas nie istnieje. Jestem ponadto. I jestem trochę po weekendzie zmęczona i zmaltretowana. Ale szczęśliwa do bólu. Trochę bardziej opalona. To wciąż opalenizna jeździecka, czytaj blade i długie nogi i jaśniejsze od rękawiczek dłonie, ale już jest nieźle na moim ciele rozłożona.

Ale ja nie o ciele chciałam. A o sianie. W głowie. Znów wszystko wokół wiruje. Pachnie. A potem znajduję to siano w bieliźnie, we włosach i dookoła. Siano wszędzie, świetna sprawa. Szkoda, że trochę drapie i skórę podrażnia.

Taki psychodeliczny stan. Kocham i nienawidzę. Wszystko, Mojego Mechanika też.

Komentarze

Popularne posty