tu i teraz...

 Rozwichrzony umysł mam, on włosy. Trawy kłosy już zakwitły na moim ogrodzie. Nie kosiłam, nie zamierzam, daję się ponieść naturze.

 Widzieliśmy napis na murze. O tym, że tracimy ze sobą czas wzajemnie. Ale czasu dla siebie mamy jeszcze od groma. I kiedy trawa stała się zielona, a żurawki i hosty zakwitły jak szalone, on patrzył w moje. Przymknięte. Zamglone. Wpatrywał się tym swoim cholernym spojrzeniem. Z tym łobuzerskim uśmiechem. Nieskrywanym zadowoleniem.

 Och, ale on sam ma przecież w oczach to coś. Jeśli ktoś wierzy, to przeznaczenie. Ja wierzę tylko w znaki. Co jeszcze bardziej powoduje we mnie drżenie. I nieuświadomione głową skinienie. Że ok, że tu i teraz i że on.

 Prowadzi za rękę, trzyma za dłoń. Obejmuje ramieniem. To naprawdę ma kolor, smak i sens. To w zasadzie wydarza się po prostu, od tak. Od niechcenia. Mimochodem. Tuż po zachodzie słońca, albo tuż przed wschodem. Cholera wie, która była godzina. 

 Dlatego niech się nie kończy, niech się tylko zaczyna. Na trzeciej randce, jeszcze raz, proszę. Ale trawy już w tym roku chyba nie skoszę.


P.S. Lepiej się czyta z tym w tle. Tym razem nie żartuję. Zwariuję:

https://music.youtube.com/watch?v=fWasYY4vB5o&si=WgHD9IO6MgnhdNCZ


Komentarze

Popularne posty