na własne ryzyko...

Było dziś sporo rżnięcia. I drewna po rżnięciu targania. I rozmów o życiu, o śpiewie i piciu i o piątce dzieci też. Temat do przemyśleń wybitnie.

Ja kotłownię całą załadowałam, po uszy, po nos tego drewna mamy, w kotłowni po sufit już leży. Dziecię mi Niebo wychowuje, na rękach każdy je nosi. Ufff.

Wyrodna matka. Dobrze, że ma ojca też. Bez niego, o byłoby ciężko, bez niego świat by się walił. Na głowę albo schodził na psy.

A propos psów. Dwa się nadają do opchlenia. Jeden do wychowania. Niestety wilk mu się włącza i zęby obnaża. Na szczęście na gwizd reaguje.

Na dniach wycieczka nas czeka, nas trzy, Zu, Panią i mnie. Po mega ważną przesyłkę, co nie wiadomo jak i czym się tu zjawi. Ale-się-zjawi-na-własne-ryzyko.

Komentarze

Popularne posty