jak na zbawienie...

Dowiedziałam się, że na Zu czekało całe Niebo i cała zresztą okoliczna wieś. A dokładnie na jej przyjście na świat. Czyli to jednak wiejskie dziecko, tylko urodzone w Warszawie.

Zresetowałam się już w Niebie psychicznie. Teraz pracuję nad fizyczną formą. Pary w łapach, do rąbania drewna i do targania mam od groma. Tylko tłuszczu na tym wszystkim niewiele. Przydałoby się ze dwieście gram.

W związku z tym jem. I zaczynam pracę koncepcyjną. Teraz i tu, na werandzie, ja z lapkiem na kolanach, Zu w swoim mega zajmującym foteliku. I tylko fotelika pilnować trzeba. Bo pani tu na włościach, Julia, zakochała się w kaczce.

Dziś w nocy Kazimierz, co tu nas nachodził od tygodnia, został w końcu do domu wpuszczony. Bo mężczyznę trzeba brać na przetrzymanie. No chyba, że jest ogień. W nim.

Ja czekam na ogień jak na zbawienie. Pojawi się na dniach. Z kaloszami ubrokaconymi moimi.

Komentarze

Popularne posty