mimochodem...

Ustaliliśmy w końcu z mężczyzną z efektem "wow!" jakie nazwisko Zu będzie nosić ostatecznie. Mój typ nie przeszedł, ale to może dlatego, że ja też się Smoczyńska nie nazywam. Nie wiem.

W Niebie za to zniknęła Koza. Obeszłyśmy z Panią całe włości, śladów łap wilczych i zębów szukając. Konie szatańsko milczały, chociaż jesteśmy pewne, że wiedziały. Żadnych oznak morderstwa nie znalazłyśmy.

Pojawiła się sugestia, że to może nasze banshee na Kozę śpiewało. I taka sugeracja (albo koło ratunkowe rzucone z łodzi), żeby może Kozę na policję zgłosić. Hm, czemu nie? W końcu śmiech to zdrowie. Panowie z policji też by się chętnie z nami pośmiali.

Tymczasem dziś rano, gdy na werandzie szluga od szluga odpalałyśmy zamajaczyła nam w oddali zguba. Bo wróciła sama. I jestem pewna, że w naszą stronę wtedy spojrzawszy zachichotała.

Poza tym mamy tu dużo roboty, codziennie jemy, na koniach jeździmy, włosy farbujemy, kreskę nad okiem robimy, Zu wychowujemy i czarną magię na werandzie odprawiamy. Mimochodem. Wszystko.

Komentarze

Popularne posty