wzdłuż i wszerz...

 Nie umiem pisać na zawołanie, to musi we mnie być. Przelewać się, wichrzyć futro, chcieć się czytać też jutro. Ale wczoraj kotłować.

 Bo to nie tylko słowa. To całe statementy, historie zapisane głęboko, po ciele rozlewające się miękko, szeroko. Wzdłuż i wszerz. Ty pewnie też już wiesz. Jak się zapisałeś w mojej głowie. Jak pierwszy utwór na playliście. Jak grynszpan, jak wanad, jak sarny i łasice brykające po lesie. Ty wiesz, że mnie tylko do Ciebie już niesie.

 Chociaż czasem ponosi. Energia roznosi. Słowa celnie i złosliwie padają, puszki pandory się otwierają i wydaje się, że umiaru nie znają. A jednak. Choć to umysł, co hamulców zwykle nie ma, albo nie używa, bo przecież po co. Bo zające się kocą. I za dużo zajęcy. I mogłabym się w język gryźć. Ale czy którekolwiek z nas chciałoby tak żyć? Nie sądzę.

 Nie uważam, że trzeba. Nie czuję, że musimy. A jak czegoś nie powiemy, to się pewnie udusimy. Znaczy przynajmniej ja. Nie panuję nad tym, ale panuję nad emocjami. Nad tymi wszystkimi z atlasu chmur obłoczkami. Nad zamglonymi krajobrazami, nad zachodami i słońca wschodami. I nad burzowym horyzontem. Ale w sobie mam wciąż tę życia rządzę. Nieograniczoną.

 Niezmordowaną, choć zmęczyli. Niezduszoną, choć chcieli. Nieopanowaną, choć mieli i zakusy i moce i możliwości. Ale zabrało w tym wszystkim czegoś. Zabrakło wszystkiego. Zabrakło miłości.


P.S. Lepiej się czyta z tym w tle. Bo Ren. I ten jego such a perfect day. Albo nasz:

https://music.youtube.com/watch?v=35yALr_opeg&si=Hnpj487MGs0RDDmx

Komentarze

Popularne posty