jeszcze dzika...

 Straciłam dziś serce do drogi, do trasy, do autostrady. Pierwszy raz. Bolało jak diabli. Jak czasem kłuje przeszłość, jak uwierają ludzkie zdrady. A zresztą. Bydlęce też.

 Zaskoczyła mnie droga, którą znam na pamięć. I zaskoczyło mnie ciało, które dziś nie wiadomo z czym się w sumie zmagało. Ale umysł nie. Choć jak zwykle mi się w nim kotłowało trzynaście wątków, narracji osiemdziesiąt sześć. Bo dziś nie korzystałam też z hamulcy. A czekaj, ja nigdy tego nie robię.

 Ale myślę dużo o sobie. O tym co wiem, co czuję, co mi się pewnie wydaje. Gdyż zwykle, zazwyczaj, zdaje mi się całkiem dużo. A potem owieczki na łąkach się krztuszą. Sarny na poboczach rzucają pod koła. I umierają kotki w ciemnych i zimnych piwnicach. I nikt ich nie szuka, nikt ich nie woła. Nikt nie potrzebuje. Ja też się tak czasami w swoim życiu czułam. Ale nigdy nie umarłam, chociaż kilka razy chciałam. Zawsze się jednak w tych otchłaniach byłam odnajdywałam.

 Bo ja się przecież znajdę, zawsze zabezpieczę, nawet na dnie, do kolejnego kroku w końcu zmuszę się. I jakąś strunę w sobie, jakąś strunę w końcu poruszę. Ewentualnie komuś może na to pozwolę. Choć sama zwykle. Wolę. Wszystko zawsze sama. Bo jestem jeszcze dzika i jestem też narwana.

 Ale uczę się teraz na czyjeś wyraźne życzenie. Prosić. Wskazywać. Mówić. Inicjatywę oddawać. Bo on chciałby mi coś z siebie czasem dawać. A ja mam brać. To łatwo powiedzieć, nie? Łatwo, psia mać.


P.S. Lepiej się czyta z tym w tle. Bo bit, bo rytm, bo werbel i głos:

https://music.youtube.com/watch?v=9q2h6oGD6UA&si=ZPJkMzEDfOwmGYmy

 

Komentarze

Popularne posty