na sto dwadzieścia siedem...

 Byłam sobie sama. Żaglem, sterem i okrętem. Wiecznie na życiowym zakręcie. Aż w końcu trafiłam na prostą.

 Prosto na Ciebie. Kto mógł wiedzieć, bo na pewno nie ja, na bank też nie Wszechświat. On nie planuje takich zdarzeń. Tylko kolaż z naszych marzeń czasem skleja. I te pragnienia, te tęsknoty nieskończone miesza z czarnymi dziurami. Z białymi niedźwiedziami. Dla kontrastu. Bo on sam nie do końca rozumie, co kto z nas w sumie czuje, a my znowu znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono.

 A wolną wolę niby mamy, choć wiele umysłów twierdzi, że to raczej determinizm. Ja na tę definicję jednak się nie godzę. Wciąż wzrokiem po swym życiu wodzę, codziennie decyduję na nowo. Do kogo wysłać to pierwsze rankiem słowo. A raczej zdanie. Dzień dobry kochanie. 

 Kolejny raz. Zrobiłam to wczoraj, dziś i na sto dwadzieścia siedem procent znów to uczynię. Bo to jest jak naczynie, które nieustannie musi być napełniane, słuchane, widziane. Żeby się nie skończyło, nie kończyło, aby móc trwało. Mi Ciebie mało, ale wiem. Tobie mnie niewystarczająco też.

 Ale może to jest nasz przepis, nasza metoda, a może znajdziemy kiedyś inny sposób, a może wcale nie. To nic nie zmienia, bo ja i tak tego chcę. I nie z braku, ale z nadmiaru. Nie z potrzeby, ale z woli. I to mnie właśnie koi.


P.S. Lepiej się czyta z tym w tle. Nie do końca tak, ale też nie aż tak znowu źle. Bo wiesz, co chcę powiedzieć: 

 https://music.youtube.com/watch?v=nMpxb-PsEss&si=bzOdSl4gVENxIhbL

Komentarze

Popularne posty