wszystko z miłości, musi...

Jestem wyjątkowo nieekonomiczna ostatnio. Pochłonąwszy przez tydzień piętnaście kilo ziemniaków w najróżniejszej postaci stanęłam na wadze. Ani grama tłuszczu. No to mięśni też pewnie tyle co kot napłakał, waga ani drgnie.

Ale nic to, nie poddaję się. Przechodzę na eklerki. Na bogato. Ma być te pięć kilo na plusie, jest w tym głębszy sens i plan. I ubrania czekają. Noooo, bielizna przede wszystkim, aż się wreszcie zmieszczę. Znaczy... dopasuję.

Tymczasem gotuję, smażę, marynuję. To wszystko z miłości, musi, bo uśmiecham się do siebie, przeglądam w oknie i całkiem siebie szczęśliwą widzę. Totalnie. Bez pamięci. Bezpretensjonalnie tak się zachowuję, a co.

W ogóle też latam jak oszalała, znowu wyszło słońce to Harpagana nawiedziłam, nawdychałam się z niego wiosny, z kłaków go wyczesałam i odkryłam ponownie jak pięknie na jego grzbiecie mi jest. 

Poza tym plan jest w tym roku taki, że merca na merca wymienię, choć kolubryna zasłużyła mi się jak mało kto. Chyba, że się da, zrobić na bóstwo. Całkiem jak mnie.

Komentarze

Popularne posty