ja czekam...

Zginął pewien człowiek* i przyszedł nocą esemes i zrobił mi w głowie coś. Coś strasznego. A tyle o tym chłopaku wiedziałam, że był, istniał, żonę miał i mnóstwo w sobie sympatii. Nie powinien był.

A potem cały dzień udawałam, że jestem, że trzymam się, że dam radę i że przez góry i przełęcze świat na barkach jak zwykle mogę nieść. Są takie dni, że nie mogę, nie chcę albo nie potrafię. Nie wiadomo.

Dlatego gwoździem sobie nogę przebiłam i wykrwawiłam się, jak tylko mogłam, bardzo i całą podłogę zachlapałam. Potrzebowałam uwagi, jak nic. I odtworzyć szczęki w wannie. Na wszelki też spanikowałam i bez prawej stopy do lekarza pojechałam, da się, w końcu to merc.

Na koniec dnia żeśmy sobie z Panią gitarowy duet do domu przywiozły, trochę pod presją i trochę dla zabawy. Trochę żeśmy chciały ich rozjechać, a trochę nie. Na wszelki chyba umówili się z nami pod czołgiem, żeby też argumenty mieć.

A w nocy do mnie pisał mężczyzna, że nie chce mnie starej i łysej, bo chce mnie już. Niech bierze. Ja czekam.

(*pamięci Marlona)

Komentarze

Popularne posty