wciąż nie gaśnie...

Dzisiaj wszystkie leniwie zwlekłyśmy się z łóżka, ja, Pani i Zu. Odespałyśmy mężczyznę z parasolem, co tu z nami cuda odprawiał przez dwa dni.

Po pierwsze zjechał nocą i wyjechał nocą, więc nam rozregulował system. My tu nocami do tej pory głównie spałyśmy. Po drugie, no dobrze, zajmował się głównie mną, no i Zu, a najmniej Panią, ale nie wiem czy Pani dobrze w czasie jego obecności spała.

Ja w każdym razie nocami hałasowałam. I hasałam. I teraz mi tego brakuje, bo to jak druga skóra i przenika przez szpik i wdziera się prosto do serca. I te jego spojrzenia i wszystkie słowa, wszystkie gesty i marzeń pełna głowa.

Tymczasem we włościach tutejszych drzewo się hajcuje, że jest tak gorąco, jakby mężczyzna z efektem "wow!" nad tym pracował i do pieca wciąż dokładał. No, pilnujemy się. Żeby wciąż nie gasło. I wciąż, wciąż pomimo, wciąż nic, nic nie gaśnie.

No i dom po tych dwóch dniach w końcu jako tako wysprzątałam. Nie da się inaczej, bo trzeba by było na bieżąco. Po mężczyźnie, za mężczyzną, pod nim i czasem nawet w trakcie.

Komentarze

Popularne posty