tu hasa sarna...
Mam w sobie lęki, ale sama je ogarniam. Tu leżą klucze niemożebnie ciężkie do mojego serca. Tu hasa sarna, tam biegnie kręta. Droga. Tu leży ciało. Ojjj, martwe chyba.
Najważniejsze, że ja wciąż żywa. Nasycona i nieprawdziwa. Albo odwrotnie. But why not both? Za sarną właśnie pobiegł żwawo martwy kot. A ja w oparach absurdu niechcący spalam się. Byłam dziś w kinie. Pierwszy raz od czterech lat. To mi nie minie, to mi nie mija. Ta chęć wszystkiego z Tobą. Z nim. Ja z Tobą wszystko, ja z Tobą bym przecież nawet chodziła. Co więcej, czasami też i do kina.
Nie możesz we mnie tylko wątpić nigdy. Nie możesz też zakładać. Że moje hobby to się palić, jarać. Płonąć i doszczętnie spalać. I choć we mnie jest ogień, a Ty widzisz pożogę i żywioł nieokiełznany. I emocje skotłowane, co odpalają się jak skowronki latem o czwartej nad ranem.
To uwierz, bo we mnie są jeszcze Tobie rejony nieznane. Sarny całkiem niewyszczekane, milcząco przeżuwające trawę. I cisza, która wypełnia w całości wszystkie wolne przestrzenie. I koni rżenie jakoś tuż przed snem. Łosi spojrzenie znaczące, bo mądre, bez bólu w nim, bez strachu.
I gdybym tylko była trochę mniej sarną, a bardziej łosiem. I gdybym z tym ogromnym porożem spacerowała sobie dostojnie lasem. Byłabym też wtedy tym całym spokojem. Istniałabym poza czasem.
A może właśnie istnieję. Mam nadzieję.
P.S. Lepiej się czyta z tym w tle:
https://music.youtube.com/watch?v=diivzh_SzIQ&si=qYKe2uqfRYfT-WmG
Komentarze
Prześlij komentarz