nomen omen...
Zaczynam się powoli godzić ze sobą, z życiem i że stratą, której nigdy w życiu się nie spodziewałam. Ale zawsze jej najbardziej się przecież bałam.
Zastanawiam się, jak sprawić, by moje życie znowu nabrało dawnych odcieni i pozytywnych barw. I nawet coś w tym kierunku robię. Na spacery czasem chodzę, z Chodakowską wyciskam siódme poty, jeżdżę konno i w zasadzie stawiam małe kroki, ale jak to mówią, nomen omen, pierwsze koty za płoty. Moje życie to nie jakaś prosta, to zakręty, szutrówki i do piekła czasem schody.
Ale zawsze takie właśnie chciałam mieć. Żeby to wszystko było skomplikowane, nie proste, nie nudne, zwyczajnie nie ustabilizowane. Nie narzekam więc, idę do przodu, czasem nawet biegam, a jeszcze kiedy indziej zwyczajnie uciekam.
Jest tylko jedna różnica, taka mała zmiana, która przez ostatnich kilka lat się we mnie nie sama zadziała. Bo z pomocą kilku dobrych ludzi. Nie uciekam już przed, uciekam do. A nawet jeśli mam chęć uciec przed, to potrafię stanąć spokojnie, w bezruchu i zastanowić chwilę nad swoim postępowaniem. Nad bezsensownym uciekaniem.
Uciekam za to do tej beztroskiej, szalonej dziewczyny, która wie czego chce i której życie się na głowę nie wali. I która w słusznej sprawie jest w stanie nawet świat podpalić. Do siebie.
P.S. Lepiej się czyta z tym w tle. Z dowodem, że jakiś to wszystko ma chyba sens:
https://music.youtube.com/watch?v=q8yP07nNqsM&si=m5FPAL8nFXh3V--n
Komentarze
Prześlij komentarz