przypadki jakieś...

Mistrzowie mechaniki z okolic Nieba zdiagnozowali w kolubrynie kolejne zniszczenia. Nie wiadomo w jaki sposób uszkodzenie skrzyni biegów odkryli, pewnie znów w ciemno, dlatego kulą w płot trafili. 

Pomimo gróźb ich i namawiana, abym została, niepotrzebnych napraw dokonawszy za ciężkie pieniądze, wsiadłam za kółko z niemowlem i zabezpieczywszy się na całe czterysta parę kilometrów, ciemną nocą w okolice swoje odjechałam. Ta misja nie udać się nie mogła, tak była porąbana.

W Niebie Harpagana zostawiłam i smutków trochę ogólnie w okolicy, ale co się odwlecze to nie uciecze i ja dobre jakieś przeczucia mam. Wszechświat w spełnianiu życzeń moich palce ciągle macza. Albo to wszystko przypadki jakieś, możliwe, czemu nie?

W mieście za to z Zu po Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu przespacerowawszy się meduzy na latarniach odkryliśmy. Co autor miał na myśli, nie wie nikt, ale tam już dziwniejsze rzeczy przecież stały. Krzyże i demonstracje jakieś. I inne paranoje.

Tymczasem będąc w mieście palcem wciąż po mapie jeżdżę. Bo tras mam kilka w głowie i marzeń absurdalnych parę, więc wszystko się wkrótce zdarzyć może. I zdarzy się, znam ten stan.

Komentarze

Popularne posty