do mnie, przeze mnie...

Leniłyśmy się dziś okrutnie i na nic nie zważałyśmy za bardzo. Że psy szczekały czy konie nam uciekały, nie było ważne, zresztą wcale się to nie zdarzyło nam. No może trochę w poprzednich dniach. Dlatego wszystko na sizale powiązałyśmy, bramę i stajnię też. To taki koński myk wobec przeciwności losu.

I kolubrynę na przebieżkę zabrałyśmy, żeby się nam zagrzała i odmarzła po pierwszych mrozach, które tylko dlatego zauważyłyśmy, że wiadra z wodą nosić musiałyśmy. No, pozamarzało nam to i owo. I mózgi chyba też, że żeśmy się wcale przeciw temu nie zabezpieczyły. Ja nie wiem.

Dlatego zalałam sobie wannę gorącą wodą (no korzystam, dopóki jest, nie?) i z Czesławem godzinę spędziłam, bo nikt jak on i nikt mnie tak nie rozumie i nie śpiewa do mnie, przeze mnie, ja nie wiem jak on tak.

No gdyby nie piętnaście centymetrów w dół poniżej mojego ramienia, to brałabym, to chciałabym i cała bym przepadła z nim. No i też gdyby nie mężczyzna z efektem "wow!" czy jak On tam, jak mu tam było, tym razem jednak w wannie Go nie było.

Następnym razem, nadrobimy. Wyszepczę mu do ucha, co mi Czesław śpiewał, co mi Czesław grał. I jak mi się w międzyczasie przyśnił.

Komentarze

Popularne posty