wybryki...
Sarenka zaległa u mnie na balkonie. Na miejscu Wszechświata.
Na podstawie wstępnych obserwacji Wszechświat za złe mi tego nie miał, wręcz odetchnął z ulgą, że go swoimi albo właśnie-nie-swoimi myślami tym razem nie zasypałam.
Bo nie panikowałam. Nie doszukiwałam się. Nic nie stwierdzałam. Nic głupiego nie ogłaszałam. Upiłam się z Sarenką zwyczajnie i stwierdziłam, no, czemu nie? Czemu by w to nie iść, ale jednak powoli, czemu by nie się nie przyglądać po prostu z czego świat się składa, jak to się wszystko układa, czy będzie dobrze, czy jednak nie?
Tymczasem promykiem słońca się ogrzewam, pomiędzy drzewami jak sarna w lesie przemykam. W Kampinosie. A z Sarenką konsultuje najbardziej efektywne sposoby na to przemykanie. Wybryki nasze znaczy się. Trochę pewnie bardziej przypominamy alpaki, ale co tam.
Powiedzieli mi w pracy, że dawno mnie takiej nie widzieli. Nie to, żeby za często mnie widywali. I nie, żeby byli mili, wiadomo, że mnie dojechali. Niech się zwijają z zazdrości, a co!
Komentarze
Prześlij komentarz