na wiosnę...
Przekroczyłam jakąś zwariowaną liczbę na wadze. Sześćdziesiąt sześć kilo. I wcale się tego nie wstydzę, ogłaszam to wobec i wszem.
A tak serio, przekroczyłam ją tydzień temu, a teraz ważę już mniej. I chudnę. Ha! I w odmętach internetu znalazłam kolejny artykuł, że nie powinnam się przez te kilogramy czy ogólnie przez własne ciało definiować.
Taaa, jasne. A niby przez co powinnam? A niby czemu nie?
No i na przykład Pani Zwierząt Maści Wszelakiej mnie dziś takimi słowy przywitała, że niby wczoraj byłam normalna. Pewnie, zaledwie wczoraj, a od wczoraj do dzisiaj ledwie doba minęła.
Przecież wiadomo, że przez dwadzieścia cztery godziny wcale nie zwariowałam, tylko niechcący włosy zafarbowałam. Na zielono. Na wiosnę.
A tak serio, przekroczyłam ją tydzień temu, a teraz ważę już mniej. I chudnę. Ha! I w odmętach internetu znalazłam kolejny artykuł, że nie powinnam się przez te kilogramy czy ogólnie przez własne ciało definiować.
Taaa, jasne. A niby przez co powinnam? A niby czemu nie?
No i na przykład Pani Zwierząt Maści Wszelakiej mnie dziś takimi słowy przywitała, że niby wczoraj byłam normalna. Pewnie, zaledwie wczoraj, a od wczoraj do dzisiaj ledwie doba minęła.
Przecież wiadomo, że przez dwadzieścia cztery godziny wcale nie zwariowałam, tylko niechcący włosy zafarbowałam. Na zielono. Na wiosnę.
Komentarze
Prześlij komentarz