układ nerwowy...
I znowu jestem w swoim żywiole, choć układ nerwowy mam pokiereszowany do cna. Jeszcze zachowuję spokój, chociaż w środku już tykająca bomba niebezpiecznie drga.
Dużo się dzieje, generalnie same sukcesy, wyjazdy, emocje i genialne wrażenia. Niestety aż do organizmu wycieńczenia. Nie umiem się zatrzymać, zbyt długo trwałam w bezruchu. A przecież ja tylko w biegu potrafię się odnaleźć. Ale zgubić też.
Zgubiłam siebie na pół roku smutku przeżerającego istnienie, na sześć miesięcy okupione cierpieniem, na sto osiemdziesiąt deszczowych dni zalanych moimi łzami. Porzuciłam się. Rzuciłam światu na pożarcie. Ale bardziej już nie mógł mnie zranić. Otwarcie.
Widocznie Wszechświat coś tam dla mnie trzyma jeszcze w zanadrzu, zapewne kolejną historię, wartą później niejedno wspomnienie. Dlatego zerka spod zmrużonych powiek i spogląda na mnie z zaciekawieniem. Muszę być dla niego zaiście ciekawym stworzeniem.
Eksperymentalnym, na bank. Zapewne do kolejnego sponiewierania, ale nigdy nie do zatrzymania. Żadnym cholernym sposobem.
P.S. Lepiej się czyta z tym w tle. Gdy w mózgu orkiestra, a życie wciąż wre:
https://music.youtube.com/watch?v=kpZOQuY8VBQ&si=R_6nYfMKrC32T4sn
Komentarze
Prześlij komentarz