my...

 Siedzieliśmy pod fontanną di Trevi dziś. Razem. Nie sądziłam, że będzie nam to dane. Wszystkim innym było zimno, a mi nie. Wtulałam się w Ciebie.

 Ja na ziemi, Ty w niebie, ja muszę oddychać, muszę jeść, muszę do działania zmuszać się. Ty nie. Ty w moich myślach egzystujesz, ale prawie materializujesz mi się, może to dziwne, ale wciąż że sobą rozmawiamy. Nie żałujemy niczego, czasem coś wspominamy. 

 Mogliśmy mieć w tym życiu wszystko, ale po prostu nam nie wyszło. Coś przerwało Twojej egzystencji bieg, głupi wypadek, okoliczności zbieg. Czasami nie wierzę, że się z tym jeszcze nie pogodziłam, tyle czasu już minęło, tyle się przecież wydarzyło, cały czas się dzieje. A ja znowu płakałam, tęskniłam i wariowałam. Czasem się tylko uśmiecham, prawie nigdy się jednak nie śmieję.

 To pewnie w końcu mi przejdzie. No przecież, no na pewno minie. Ja pewnie ostatecznie na drzewie nie zginę (chociaż próbowałam), tylko dożyję późnej starości samej sobie zwyczajnie na złość.

 Stoi mi to wciąż przed oczami, jak w gardle ość. Wczoraj mi ktoś ścierał z policzków łzy. A ja na końcu języka miałam tylko te trzy słowa. Ja, Ty, My.

 

P.S. Lepiej mogłoby się czytać z tym w tle. Ale nawet ja siebie już czytać nie chcę:

https://music.youtube.com/watch?v=AeyQI65fJxc&si=WXlFORw8itNkxHrF

 

Komentarze

Popularne posty