małe poruszenia...
Chciałabym ponownie znaleźć jakiś drobny sens istnienia. Cokolwiek. Coś, co sprawi serca chociaż drgnienia. Jakieś małe poruszenia.
A tymczasem rozpadam się na tysiące kawałków raz za razem i nie umiem pozbierać. Nie wiem, po co żyć, ale nie chcę też już umierać. Zamarłam w zawieszeniu. W niemożliwym pragnieniu. Nie wiadomo czego. Wiadomo dlaczego.
Przez dwa miesiące zeszłego lata czułam się jak w niebie. Dlatego teraz zejść nie umiem kompletnie na ziemię. Czuję, jakby nic na mnie już więcej tutaj nie czekało. I nic znaczenia nigdy już mieć nie miało. To nawet nie jest depresja, z którą znamy się przecież trochę. To niemożliwy ból do przetrawienia w sobie noszę.
To smutek w sercu liczony na tony, to żalu i tęsknoty hektolitry w żyłach się przelewają. To samotne neurony w mózgu mi umierają. I wszystko się zmienia, tylko te okoliczności się nie zmieniają.
To nieusmierzony ból istnienia we mnie się cały czas tłucze. A Ty chyba zabrałeś do mojego serca klucze. Bo śmiałeś. Jak?
P.S. Lepiej się czyta z tym w tle. Bo kiedyś myślałam, że bez Ciebie też będzie ok:
https://on.soundcloud.com/dcJcqDRUVvMP5Mym9
Komentarze
Prześlij komentarz