blondynka na drzewie...

 Kiedy stajesz się w końcu samoistną istotą, totalnie kompletną to tak jakby życie na nowo się zaczęło. I tak to właśnie ze mną było.

 Może i popełniam wciąż te same błędy, za szybko się zakochuję, latam wysoko, a następnie wcale nie miękko na ziemi ląduję. Ale przynajmniej czuję, że żyję. Po prostu na wszystko w życiu jest odpowiedni moment i czas. Na radość też i na złość i na strach. 

 Ale nie żałuję. Gdybym miała powiedzieć te słowa jeszcze raz, użyłabym tych samych fraz. Wybrałabym siebie, godność, szczęście, szacunek i wolność. Szacuję też, że jeszcze nie jeden raz, może dwa, a może sto dwadzieścia siedem będę stawiała przede wszystkim na siebie. I coś w tym jest, bo jestem jak ten przysłowiowy czarny koń.

 Tymczasem ostatnio więzi z dziką zwierzyną zacieśniam. To znaczy, to ona ze mną zacieśniać chce, podczas gdy ja niekoniecznie. No ale tak to już jest w każdym lesie. Tu sarna, tu łoś, tu para zakochanych żurawi i nagle znikąd zdziczałe stado dzików. No więc poszła do lasu, poszła na bagna szukać wiosny, nie myśleć i się odstresować. 

 Skończyła siedząc na drzewie, planując akcję ratunkową, z adrenaliny i kortyzolu we krwi zarzewiem. Także tak, blondynka na bagnach, blondynka na drzewie.




 

Komentarze

Popularne posty