o geodezji w lesie...

Już od jakiegoś czasu nie jestem blondynką, co nie znaczy, że zachowuję się jakoś inaczej. Blond to umysłu stan. Jak wiosna.

Dlatego wczoraj z sarenką Sarą poszłyśmy do mojego lasu. Wytyczać granice. Ale zacznijmy od początku. Spędziłyśmy prawie trzy godziny czekając na tego bez efektu "wow!", co nam miał chaszcze maczetą wyciąć w pień.

Jedyne co przez ten czas pochlastał to nasze nerwy, a zwłaszcza moje, bo na postronku w tej chwili one jeszcze są. Ale nieważne. My spędziłyśmy te trzy godziny produktywnie, bo wyznaczałyśmy nowe granice. W naszych głowach. Ha!

A potem jak dwie blondynki, pooooszłyśmy w las. Bez mapy, bo mapę miałam, ale jej nie wzięłam. No bo po co. Brakującego słupka nie znalazłyśmy, sznurka nie przeciągnęłyśmy, tylko się do siebie przez gęstwinę darłyśmy.

Widzisz ten dąb? Jaki dąb? No ten dąb, mały dąb!!! Jak mały? Bardzo mały! A jak niby mam zobaczyć ten bardzo mały dąb?!!!




Komentarze

Popularne posty