na budowie...

Jeszcze niedawno błądziłam, za siebie patrzyłam, ciągle o dwa kroki się cofałam. A teraz nie! I tylko ten cholerny czas.

Który próbuję znikać każdego dnia. Za dużo rzeczy naraz chcę, zbyt wiele teraz próbuję. Bo w końcu mogę. W końcu mnie nikt z każdej sekundy życia nie rozlicza.

Wdałam się w dziś w kolejną prawie dyskusję, co ja o tym myślę, że czasu nie ma. Bo nie ma. Ja na przykład nie mam go wcale, zwłaszcza jak jednego dnia próbuję zaspokoić wszystkie swoje żądze. Na lody z Zu się bryknąć, na Harpagana grzbiecie spędzić godzinę, potrząsnąć grzywką łapczywie, gdy czuję, znowu czuję, że żyję.

I coraz więcej czuję. Apetyt na życie mi rośnie. Budowa też, już ściany stoją, zaraz będzie strop. Już się po domu zdążyłam przejść. I tylko Murarz ciągle czegoś ode mnie chce. Próbowałam zrozumieć, ale w końcu się poddałam. I zwiałam.

To brzmiało (chyba) jak "pie-nią-dze". No ale się nie upewniałam.



Komentarze

Popularne posty