zbliża się...

Rok temu mężczyzna z efektem "wow!" obiecał, że pojedzie ze mną na cmentarz. Nie wczoraj, nie jutro, ale dziś, bo tylko raz w roku pod osłoną nocy feerię barw można wśród nagich drzew oglądać i wdychać zapach płonących zniczy. 

Teoretycznie obietnicy dotrzymał. Nieważne, że drugim samochodem i że inną drogą i że nawet na niego trąbiłam, że jedzie się prosto, a nie że skręca w lewo. Nieważne, że dojechał na inny cmentarz, przynajmniej był to cmentarz w tym samym mieście. Dobre i to.

Przy okazji, lekarz powiedział, że będę żyła i będę żyła znośnie w stanie nie najgorszym i bez zbędnych wyrzeczeń, jeśli będę jadła. Proszę, jakie to proste. Trzeba jeść. Nigdy bym na to nie wpadła.

Życie lubi po prostu komplikować się samo. No bo wyglądam dobrze, rozmiar jest constans, lekko naciągane 36 na metce. Raz lekko naciągane na ciało, innym razem lekko naciągane w głowie.

Tymczasem zbliża się najgorsza pora roku, a ja niewyobrażalnie tęsknię sobie za wsią. Życie było tam trudniejsze, ale jakieś takie pełne wrażeń. Odśnieżanie i dzicy lokatorzy, no wiecie.

Komentarze

Popularne posty