własnym ciałem...

Połamawszy stoły własnym ciałem*, kilkanaście razy rzuciwszy się w tył, nie patrząc i nie widząc, ufając w stu procentach obcemu mężczyźnie, znów czuję, że żyję. I mam nowe moce. I zaufałam obcemu mężczyźnie. Emejzing.

Nie ma nic bardziej ekscytującego jak przekraczanie własnych granic, spełnianie własnych marzeń i przeganianie strachu precz. Nic nie jest bardziej i nic nie jest mniej ważne od tego, ale to jest jak sens całego istnienia, którego przecież wcale nie ma. Ale czasem tak mi się wydaje.

Harpagan porzucony. Zuz zabezpieczona u babci. Mężczyzna z efektem "wow!" przygnany przez północne wiatry z krainy baśni i puławskiej gwary. W końcu do domu zjechał. Nawet się cieszę. Odzwyczajeni do siebie jesteśmy już, więc większego wrażenia na mnie nie zrobił.

No dobra, zrobił. Ale nie mogę mu tego powiedzieć.

I tak to przeczyta. Cholera.

*na srebrnym ekranie, a jak!

Komentarze

Popularne posty