pięć razy dziennie...

No więc zimy nie przetrwam, chyba że nauczę się jeść. I nie dość, że jeść, to jeszcze wsuwać samo białko. I tłuszcze. No i pięć razy dziennie.

Nie dwa, co przy moim trybie życia jest normą, nie trzy, co jest w dni wolne i od święta. Pięć! Kto to będzie gotował, ja się pytam, bo że ja nie będę gotować pięć razy dziennie, to jasne jak słońce i jak dwa razy dwa równa się cztery. Cholera.

W pracy nawet pakt zawiązałam, razem z Tuptusiem czytamy sobie etykiety i analizujemy składy. On chodzi na polowania, ja stoję w kuchni i wyglądam go z za zasłonki. A potem rozpalam ognisko. Szatkuję, tnę, ucieram. Znaczy to tylko jedno - gotuję facetowi. Znaczy to też jednak drugie - bo gotuję facetowi! - że jeszcze jestem w szoku.

Bo nie są to normalne okoliczności przyrody. I nigdy dla mnie nie będą.

I ponoć nie mieszczę się w standardach. No, ale przecież nie zamierzam.

Komentarze

Popularne posty