niezrównoważona...
Zawsze się starałam, zawsze zasłużyć chciałam. Pokazać się jak z najlepszej strony. Byłam przeurocza, bezkonfliktowa, ale beznadziejna dla siebie. Za to dawałam innym nadzieję.
Że jestem ta jedyna. Wyjątkowa i niezastąpiona. Wymarzona. Z otchłani marzeń sennych w magiczny sposób wyłoniona. Tak, właśnie, dobrze myślisz, zawsze na początku związku byłam po prostu niezrównoważona.
Spełniałam marzenia, stałam na straży każdego cudzego pragnienia, a tak naprawdę zaprzedawałam duszę i podpisywałam cyrograf własną krwią. Następnie, zazwyczaj po roku, dwóch, czasem szybciej, czasem nie, odkrywałam, że... To nie on, to nie ja, to nie moja bajka.
A potem wychodziła ze mnie zołza, łajza, albo wiecznie uciekająca przed nimi łajka. Musiałam biec, musiałam na przekór, na przełaj i wbrew okolicznościom przyrody. Bo tylko w ruchu nie umierałam.
Dzisiaj się dowiedziałam. Dzisiaj zorientowałam. I już nigdy nie będę za bardzo się starała.
Komentarze
Prześlij komentarz