bo nie ma męża...

Urodziny własne, dwudzieste dziewiąte chyba, spędziłam w trzeźwym widzie, biegając po mieście i podpisując ostatnie papiery dla banków. Głupich banków.

Banków, które uważają, że marny ze mnie klient. Pewnie, że marny, bo jestem dorosła i samodzielna i nie mam męża. Mam natomiast Zu, pięcioletnią już. I ona wciąż żyje. I firma się kręci, co roku przynoszę większy przychód. I dochód też, a co!

Mam samochód, ale to chyba problem, bo to przecież koszt. I stać mnie na wynajem zajebistego mieszkania w apartamentowcu (nie chwalę się, po prostu tam mieszkam i wybulam co miesiąc lwią część dochodu na ten luksus). W dodatku mam konia, o czym już bankom nie mówiłam, bo przecież wiadomo, że konie żywią się sianem. Najchętniej w dolarach.

W związku z tym jestem trochę nie rentowna. I zachodzi obawa, że zbudowawszy dom w lesie, nie przeżyję w nim sama z Zu i nie spłacę tego cholernego kredytu. Bo nie mam męża.

I to nie chodzi o to, że dom będzie budował mężczyzna z efektem "wow!", a życie na wsi opisuję tu z przerwami od 7 lat. Może jako stutysięcznydwieścieosiemdziesiątysiódmy załącznik powinnam złożyć w bankach wydruk z tego bloga?!!!

Komentarze

Popularne posty