no do siódmego lipca...

Część skrzynek już pojechało w świat, jedne w tę samą stronę co ja, inne w przeciwnym kierunku. Nie panuję nad tym i zapanowywać wcale nie chcę.

Miotam się wściekle pomiędzy trzema miejscami i w żadnym nie znajduję domu. Bo dom jest tylko tam, gdzie razem z mężczyzną padamy do snu, ale żeby to było pewne, gdzie to będzie następnego dnia, to dałabym się pokroić na kawałki za tę wiedzę.

Upały nadeszły w końcu i nie, wcale nie znienacka, ja się ich już od miesiąca spodziewałam. Jakoś tak przeczuwałam też, że trochę gorzej je zniosę niż zazwyczaj. W zasadzie teraz stwierdzam, że wcale ich właśnie nie znoszę. W tym roku, w tym stanie, no ale kiedyś mi to minie. Kiedyś to na pewno minie. I nijak się to ma do wieczności.

Na szczęście pomimo tego całego rozgardiaszu, mamy jeszcze krótkie poranki i trochę dłuższe, chociaż zmęczone wieczory. Puchną mi nogi, brzuch mi opada, ale to dobrze, że brzuch a nie cycki. Poza tym zakład z mężczyzną powzięliśmy, kto pierwszy się swojego pozbędzie (brzucha, nie cycka).

Dałam mu fory i zgodę na drobne oszustwa, niech już zaczyna. Ja, powiedzmy, z tym brzuchem, się jeszcze wstrzymam, powiedzmy tak... no do siódmego lipca.

Komentarze

Popularne posty